W tym roku minie 15 lat od tragicznej śmierci Katarzyny P., 22-letniej studentki. Dziewczyna została brutalnie zgwałcona i zamordowana w Tatrach przez Pawła H., który podając się za miłośnika gór i tatrzańskiego przewodnika, wykorzystał jej zaufanie, zabierając ją na ostatnią wycieczkę w góry. Zdarzenie było bardzo głośne medialnie nie tylko ze względu na jego kryminalną historię, ale również dalsze losy sprawy, które rodzinie zamordowanej, a i samemu oskarżonemu zgotował wymiar sprawiedliwości, przestrzegając skrupulatnie litery prawa.

Bo brakowało podpisu

W styczniu 2005 r. białostocki Sąd Okręgowy skazał sprawcę tej zbrodni, sądzonego jednocześnie za dwa inne gwałty popełnione wcześniej na innych kobietach, na dożywotnie pozbawienie wolności. Po rozpoznaniu apelacji wniesionej na korzyść oskarżonego sąd drugiej instancji karę utrzymał w mocy.

Sprawa wydawała się zamknięta (oskarżony przyznał się do zbrodni, wskazując nawet szałas w górach, w którym pozostawił zwłoki), ale w 2006 r. media obiegła sensacyjna informacja, że wyrok Sądu Apelacyjnego w Białymstoku i poprzedzający go wyrok Sądu Okręgowego został przez Sąd Najwyższy uchylony, a sprawa musi być prowadzona od początku! Powód? Sąd Najwyższy dopatrzył się – czego nie zauważyły dwa poprzednie sądy – że pod wyrokiem pierwszej instancji zabrakło podpisu jednego z pięciu członków składu orzekającego. Było to niewątpliwe niedbalstwo sądu i przewodniczącego składu, choć problem nie polegał na tym, że sędzia nie chciał orzeczenia podpisać bądź miał inne zdanie niż pozostali członkowie składu orzekającego. Niewątpliwie uczestniczył w tajnej naradzie nad orzeczeniem, a następnie – co uwieczniły kamery – wyszedł z całym składem na salę, gdy przewodniczący ogłaszał i uzasadniał wyrok.

W świetle jednak obowiązującego prawa brak choćby jednego podpisu pod wyrokiem to tzw. bezwzględna przyczyna odwoławcza z art. 439 pkt 6 kodeksu postępowania karnego, której nie można naprawić później i która skutkuje uchyleniem wyroku bez jakiegokolwiek badania jego merytorycznej treści. Nieważne zatem, czym spowodowany jest brak podpisu.

Z punktu widzenia matki zamordowanej oraz zgwałconych kobiet, które jeszcze raz musiały składać zeznania i po raz kolejny przeżywać koszmar procesu, brak jednego podpisu wydaje się nieistotny. Obowiązuje jednak prawo pisane, które nie przewiduje możliwości uzupełnienia wyroku o brakujący podpis, tak jak jest to dopuszczalne np. pod protokołem.

Po ponownym rozpoznaniu sprawy w obu instancjach wobec Pawła H. wydany został identyczny, skazujący go na dożywocie wyrok.

A tu zabrakło wniosku

Rok 2003. W powiatowym podlaskim miasteczku w biały dzień dochodzi do bulwersującej zbrodni. Babcia 20-letniej Agnieszki po powrocie ze sklepu znajduje w mieszkaniu zakrwawione, roznegliżowane zwłoki wnuczki. Sprawców nie udaje się bardzo długo ustalić.

Zanim postawiono w tej sprawie zarzuty pierwszej osobie, minęło pięć lat. W tym czasie śledczy intensywnie prowadzili czynności mające na celu ustalenie sprawców zbrodni. Ich odnalezienie było priorytetowe, więc w obliczu tragicznej śmierci dziewczyny niuansem wydawać się mogły procesowe formalności. Przestępstwo zgwałcenia – które stanowiło podłoże zabójstwa Agnieszki – było wówczas (obecnie już nie jest) tzw. przestępstwem wnioskowym. Dla prawników oznacza to tyle, że postępowanie toczy się z urzędu po złożeniu wniosku o ściganie, a jego brak staje się tzw. bezwzględną przyczyną odwoławczą – tym razem z art. 439 pkt 9 w zw. z art. 17 § 1 pkt 10 kodeksu postępowania karnego.

Wówczas jednak nikomu do głowy nie przyszło, by w obliczu śmierci młodej dziewczyny zawracać sobie głowę procesowym formalizmem. Jasne było, że najważniejszym celem jest schwytanie sprawcy zabójstwa, a i wątpliwość może budzić aktualność trybu wnioskowego w sytuacji jednoczesnego zabójstwa pokrzywdzonej. Ale i na tę wątpliwość doktryna i orzecznictwo znalazły rozwiązanie, dokonując wykładni, że w takiej sytuacji powinien mieć zastosowanie art. 52 § 1 KPK, zgodnie z którym: „W razie śmierci pokrzywdzonego prawa, które by mu przysługiwały, mogą wykonywać osoby najbliższe lub osoby pozostające na jego utrzymaniu, a w przypadku ich braku lub nieujawnienia – prokurator, działając z urzędu”.

Agnieszka oprócz babci miała matkę, dwie siostry i brata. Matka i babcia złożyły wniosek o zasądzenie na ich rzecz od sprawców zabójstwa i zgwałcenia ich krewnej po 30 tys. zł zadośćuczynienia oraz wyrównanie kosztów budowy cmentarnego pomnika, ale o formalny wniosek o ściganie nikt ich nie zapytał. Siostry ofiary pojawiały się w sądzie, udzielały wywiadów mediom, w których potępiały zbrodnię i wnioskowały o surowe ukaranie ich sprawców, ale formalnego wniosku o ściganie wciąż nie było.

Rok 2017. W Sądzie Apelacyjnym w Białymstoku kończy się postępowanie w sprawie zbiorowego zgwałcenia i zabójstwa 20-letniej Agnieszki. Sąd, po zarządzeniu uzupełniającego postępowania dowodowego, w czasie którego przeprowadzono dodatkowe badania oskarżonych wariografem (tzw. wykrywaczem kłamstw), utrzymał w mocy wyrok Sądu Okręgowego, który trzech oskarżonych o tę zbrodnię skazał na kary wieloletniego pozbawienia wolności – za zabójstwo kwalifikowane, pozostające w zbiegu ze zbrodnią zgwałcenia. Na wniosek matki i babci nieżyjącej pokrzywdzonej zasądził ponadto na ich rzecz po 30 tys. zł zadośćuczynienia.

Po wniesieniu kasacji przez obrońców dwóch z trzech skazanych Sąd Najwyższy, nie badając argumentów merytorycznych, w listopadzie 2017 roku uchylił wyrok SA, kierując sprawę do ponownego rozpoznania. Powodem było podzielenie zarzutu jednego z obrońców, że w sprawie zaistniała bezwzględna przyczyna odwoławcza w postaci braku pochodzącego od osób najbliższych formalnego wniosku o ściganie przestępstwa zgwałcenia.

Sąd Najwyższy uznał, iż zeznanie jednej z sióstr ofiary („chciałabym, aby ten koszmar się skończył, a osoby winne trafiły do więzienia”), nie może być potraktowane jako wniosek o ściganie sprawców zgwałcenia. Również stwierdzenia zawarte w piśmie matki i babci skierowanym do sądu, w którym domagały się odszkodowania od sprawców zbrodni, o treści: „Oskarżonym winnym śmierci Agnieszki domagamy się nałożenia sprawiedliwego wyroku do zbrodni, jakiej się dopuścili”, za takowy wniosek uznane być nie mogły.

I chociaż sprawa znajdowała się w Sądzie Najwyższym przez ponad osiem miesięcy, nie zdecydował się on na skierowanie zapytania do najbliższych nieżyjącej pokrzywdzonej, czy żądają ścigania sprawców zgwałcenia swojej siostry i wnuczki. Również prokurator tego nie uczynił. Zamiast tego, w pisemnej odpowiedzi na kasację oskarżyciel wniósł o uchylenie zaskarżonego wyroku. Taki sam wniosek złożył prokurator występujący na rozprawie przed Sądem Najwyższym. Odpowiedź na pytanie, czy rodzina chce ścigania za gwałt, wydawała się czynnością prostą, a pozwoliłaby na skontrolowanie zasadności argumentów merytorycznych podniesionych w kasacjach i być może definitywnie zamknęła ten proces i koszmar rodziny ofiary. A może – gdyby Sąd Najwyższy doszedł do przekonania, że skazanie oskarżonych było oczywiście bezzasadne – po prostu by ich uniewinnił? W interesie wszystkich było wydanie rozstrzygnięcia, które cokolwiek by przesądzało.

Każdy może się pomylić

Wszyscy popełniają błędy i nie zamierzam usprawiedliwiać sądów i sędziów, jeśli im się to zdarzy. Jako sędzia wyrażam ubolewanie i mam olbrzymi dyskomfort, że bliscy ofiary będą musieli ponownie przeżywać traumę niezakończonego procesu. Oskarżeni są w sytuacji lepszej, bo uchylenie wyroku przywróciło im status osób korzystających z domniemania niewinności. Kto wie, może inny skład Sądu Apelacyjnego będzie miał inne zapatrywanie na dowody ich winy i od popełnienia zarzucanej im zbrodni uniewinni? To już decyzja niezawisłego sądu, który – wierzę w to głęboko – wyda sprawiedliwy wyrok.

Sztuka dla sztuki

Na kanwie opisanych przypadków najważniejsza jest jednak refleksja, że obowiązujące prawo i sposób jego pojmowania przez przedstawicieli doktryny prawniczej oraz praktyków – sędziów, prokuratorów i adwokatów – wymaga zasadniczego przewartościowania pod kątem realizacji funkcji sprawiedliwościowej, a nie uprawiania tzw. sztuki dla sztuki. Dogmat racjonalnego ustawodawcy, będący prawniczym fundamentem skrajnie pozytywistycznego rozumienia prawa, nie może zastąpić zdrowego rozsądku. Przepisy procedury nie zostały przecież stworzone dla siebie samych, lecz mają służyć realizacji sprawiedliwości, wobec której służebną rolę spełniają przepisy prawa materialnego.

Czas więc zastanowić się nad koniecznością zmiany normatywnej i obaleniem dogmatycznego założenia, że brak podpisu pod orzeczeniem jest równoznaczny z tym, że ono nie istnieje.

Wyrok czy postanowienie sądowe jest aktem niewątpliwie doniosłym, ale wydają go ludzie, którzy mogą okazać czasem zwykłą słabość i np. nagle zachorować tuż po naradzie, a przed jego podpisaniem. Jaki jest sens, by z tego tytułu, bez wyjaśnienia braku podpisu sędziego pod orzeczeniem, traktować je jako sententia non existens? Cóż złego by się stało, gdyby racjonalny ustawodawca okazał choć trochę racjonalności i usunął art. 439 pkt 6 z kodeksu postępowania karnego, wprowadzając możliwość incydentalnego, następczego postępowania, zmierzającego do wyjaśnienia przyczyn braku podpisu pod wyrokiem i uzupełnienia go? Taka decyzja o uzupełnieniu brakującego podpisu mogłaby być zaskarżalna do sądu wyższej instancji, który zbadałby rzeczywiste przyczyny ułomności orzeczenia, ostatecznie rozstrzygając, czy miały one charakter jedynie formalny, czy merytoryczny…

O ile w sprawie zabójcy z Tatr sąd nie miał – wobec kategorycznej treści rzeczonego art. 439 pkt 6 KPK żadnego pola manewru, o tyle uchylenie wyroku skazującego oskarżonych o zabójstwo z Podlasia tylko z tego powodu, że od najbliższych ofiary nie przyjęto wniosku o ściganie zgwałcenia – musi budzić kontrowersje.

Instytucja uzależnienia prowadzenia postępowania karnego od woli osoby pokrzywdzonej ma w Polsce długą tradycję. Wniosek o ściganie jako warunek dopuszczalności postępowania był wyrazem szacunku ustawodawcy dla autonomii woli osoby skrzywdzonej przestępstwem, którego ściganie – jak w przypadku zgwałcenia – mogłoby być źródłem powtórnej jej wiktymizacji, bądź też podjęcia trudnej decyzji o pociągnięciu do odpowiedzialności osoby najbliższej. Wykładnia poszła jednak w tym kierunku, że w razie kumulatywnej kwalifikacji (jednego czynu kwalifikowanego z różnych przepisów) – przestępstwa ściganego z urzędu z przestępstwem wnioskowym, co do którego pokrzywdzony nie chce ścigania, obowiązkiem organów procesowych jest prowadzenie postępowania, ale tak, aby pominąć w opisie i kwalifikacji prawnej elementy należące do przestępstwa wnioskowego. Co jednak zrobić, jeśli ofiara zgwałcenia dozna ciężkich obrażeń ciała w wyniku seksualnej agresji sprawcy, co w praktyce wcale nie należy do rzadkości? Jak w takim przypadku oddzielić ścigane z urzędu uszkodzenie ciała, związane z gwałtem, które jest ścigane bez zgody pokrzywdzonej, od wnioskowego zgwałcenia, którego ścigania ta osoba sobie nie życzy? Co na takim ,,uprawnieniu” zyska pokrzywdzona? Czy nie racjonalna byłaby wykładnia idąca w tym kierunku, że wniosek nie jest wymagany, gdy czyn jest ścigany również z urzędu?

Forma nad treścią

Wydaje się, że tego typu dylematy w ogóle nie powinny się pojawiać, gdy pokrzywdzony nie żyje. Wraz ze śmiercią osoby pokrzywdzonej jej osobiste – jak się wydaje – prawo do złożenia wniosku o ściganie nie powinno przechodzić na inne osoby. Czyż nie można dostrzec tu podobieństwa do instytucji sukcesji na gruncie prawa spadkowego, która nie obejmuje praw ściśle osobistych, związanych z osobą zmarłego? (por. art. 922 § 2 kodeksu cywilnego).

A jeśli sprawcą zgwałcenia ofiary, która nie zdążyła złożyć wniosku o ściganie, okaże się jej mąż, a innych bliskich pokrzywdzonej nie było?

Jaki jest wreszcie sens i cel takiego rozumienia obowiązków procesowych, które przedkładają formę nad ich rzeczywistą treść, a przede wszystkim interes tych, którym w rzeczywistości służą? Czy naprawdę, w świetle art. 118 § 1 kodeksu postępowania karnego, który stanowi, że „znaczenie czynności procesowej ocenia się według treści złożonego oświadczenia”, potrzebna jest powtórna wiktymizacja rodziny ofiary i dzielenie jej traumy na tę „urzędową” związaną z zabójstwem i na tę drugą, „wnioskową” – obejmującą zgwałcenie?

Prawo procesowe nie jest bytem samoistnym i wartością samą w sobie. Nie można dokonywać takich jego interpretacji, w efekcie których poświęca się dobra ważniejsze.

Przepisów procedury karnej nie wymyślono samych dla siebie. Mają one służyć wymierzaniu sprawiedliwości.

Autor jest sędzią Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, przewodniczącym II Wydziału Karnego, laureatem nagrody Polskiej Sekcji Międzynarodowej Komisji Prawników „Sędzia Europejski 2010″ oraz wyróżnienia „Sędzia Europejski 2008″. W latach 2012–2015 orzekał w Sądzie Najwyższym jako sędzia delegowany