Rz: Według najnowszej oceny Ministerstwa Sprawiedliwości art. 212 kodeksu karnego zapewnia równowagę między ochroną wolności wypowiedzi a ochroną godności człowieka. Jak pan jako praktyk ocenia takie stanowisko?

Dariusz Pluta, adwokat, specjalista i praktyk do spraw mediów: Całkowicie i fundamentalnie nie zgadzam się ze stanowiskiem i argumentacją obecnego kierownictwa Ministerstwa Sprawiedliwości co do pozostawienia art. 212 KK w jego obecnym kształcie. Walcząc od wielu lat z takim przepisem, przyzwyczaiłem się do występowania pewnej zależności. Artykuł 212 KK jest afirmowany przez każdą władzę, natomiast bywa krytykowany, i to czasami bardzo ostro, przez opozycję. Problem polega na tym, że kiedy już opozycja stanie się władzą i może mieć realny wpływ na kształt art. 212 KK, nagle zapomina o tym, co sądziła o art. 212 KK.

Koniunkturalizm?

Pomijam tych polityków (niezależnie od opcji ), dla których krytykowanie art. 212 KK jest wybitnie koniunkturalne i ma na celu uzyskanie sympatii mediów czy dziennikarzy. Przepis karny, który przewiduje karę pozbawienia wolności za samą możliwość ,,poniżenia w opinii publicznej” albo za samą możliwość ,,narażenia na utratę zaufania”, co oznacza, że nie wymaga się nawet, aby skutek ,,poniżenia” czy ,,utraty zaufania” w ogóle i rzeczywiście nastąpił, nie zapewnia żadnej równowagi, cokolwiek autor takiej tezy ma na myśli.

Pomyśleć, że to stosunkowo nowy kodeks, uchwalony już w III RP.

Można oczywiście próbować zaklinać rzeczywistość, ale brzmienie tego przepisu i zastosowany sposób i zakres penalizacji moim zdaniem wprost nawiązuje do niedookreślonych i bardzo szerokich norm karnych z minionej epoki. W praktyce dziennikarze lub inni uczestnicy debaty publicznej są uznawani za przestępców i skazywani z art. 212 KK wyłącznie za to, że publicznie wyrazili swoją opinię lub ocenę.

Koronnym argumentem, jaki podają obrońcy, w tym MS, tych karnych rygorów jest, że ważne są też przesłanki wyłączające bezprawność zniesławienia, tj. prawdziwość zarzutu. Nieuzasadnione byłoby bowiem rozciągnięcie prawnej ochrony na wypowiedzi niemające odzwierciedlenia w rzeczywistości, których celem jest wzbudzenie sensacji czy dyskredytacja danej osoby.

Argument, że ,,prawdziwość zarzutu” uwalnia od odpowiedzialności z art. 212 KK, jest pozorny. Kryterium prawda–fałsz ma zastosowanie wyłącznie do faktów i jedynie one mogą być udowodnione (zweryfikowane). Sądy wartościujące, jakimi są np. opinie i oceny, ze swej istoty nie podlegają takiemu kryterium, a tym samym nie podlegają dowodowi prawdy. W procesach z art. 212 KK za zarzuty, których prawdziwość oskarżony ma udowadniać, nagminnie są uznawane właśnie opinie, oceny czy inne wypowiedzi wartościujące. Za publiczne wygłoszenie opinii czy oceny, co jest istotą debaty publicznej na każdy temat, można zostać uznanym za przestępcę z art. 212 KK, i to mimo równoległego występowania systemu odpowiedzialności cywilnej za naruszenie dóbr osobistych przewidującego zarówno odpowiedzialność niemajątkową, jak też majątkową.

Obrońcy status quo argumentują, że sankcje cywilne, w szczególności finansowe to za mało, że cena za rozpowszechnianie danych poniżających w opinii publicznej nie może być ograniczona do odszkodowania.

To argument zupełnie chybiony. Odpowiedzialność cywilna za bezprawne naruszenie cudzych dóbr osobistych jest w polskim systemie prawnym bardzo szeroka i rozbudowana. W grę mogą wchodzić nie tylko cywilne sankcje finansowe, takie jak zadośćuczynienie, zapłata sumy na cel społeczny czy odszkodowanie, ale przede wszystkim sąd może zobowiązać naruszyciela do wykonania „czynności potrzebnych do usunięcia skutków naruszenia” dóbr osobistych. Owo usunięcie skutków to najczęściej nakaz publikacji na koszt naruszyciela publicznych przeprosin. Nie ma jednak przeszkód, aby sąd nakazał wykonanie innych czynności. Tutaj formuła jest bardzo elastyczna i niejako cały czas pozostaje do zagospodarowania przez praktykę, ponieważ jedynym kryterium jest to, aby nakazywana czynność była potrzebna do usunięcia skutków.

Teza, że odpowiedzialność i sankcje cywilne z tytułu naruszenia dóbr osobistych są w polskim prawie ograniczone czy niepełne, nie wytrzymuje po prostu krytyki. Naprawdę nie musimy masowo „produkować” przestępców (bo do tego ogranicza się funkcjonowanie art. 212 KK), aby skutecznie chronić cudze dobra osobiste oraz wyciągać konsekwencje prawne wobec naruszycieli, tyle że cywilnoprawne.

Obrońcy art. 212 KK nawet nie kryją, że chodzi im o dolegliwość sankcji i o prewencję…

Artykuł 212 KK w jego obecnym brzmieniu to po prostu taki użyteczny karny biczyk, który i przestrasza, i tumani, ale nikogo nie śmieszy, w szczególności skazanych, którzy w wyniku jego zastosowania muszą żyć z piętnem prawdziwego przestępcy i widnieją w rejestrze skazanych tylko dlatego, że wzięli udział w debacie publicznej i wyrazili swoją opinię czy ocenę. Za 300 zł, bo tyle wynosi opłata sądowa od prywatnego aktu oskarżenia w sprawie z art. 212 KK, można próbować każdego uczestnika debaty publicznej w związku z wygłaszanymi przez niego opiniami lub ocenami uczynić przestępcą i dzięki takiemu jak obecne brzmieniu tego artykułu bardzo często się to udaje.

Kiedy uchwalano kodeks karny (6 czerwca 1997 r.) i ten przepis, nie było atmosfery dla ułatwiania dziennikarzom wykonywania ich misji, choć premierem był Włodzimierz Cimoszewicz, wcześniejszy minister sprawiedliwości. Ale było świeżo po „sprawie Oleksego”, żywa była sprawa zastopowanej lustracji, a internet nie był jeszcze rozpowszechniony. Czy to nie było świadome zaostrzenie wobec prasy?

To oczywiście bardzo ciekawy wątek, ale raczej nieweryfikowalny. Nie mam natomiast wątpliwości, że zaostrzenie było świadome, bo przecież trudno zakładać, że nowy kodeks karny był tworzony i uchwalany w nieświadomości. W wymiarze praktycznym owo zaostrzenie w stosunku do prasy polegało przede wszystkim na ograniczeniu ustawowych przesłanek wyłączających bezprawność.

Ale minęła dekada, zmieniały się rządy, a art. 212 KK trwa. Mimo że Polska przegrywa większość spraw przed ETPCz.

I my wszyscy jako podatnicy ponosimy finansowe skutki tych przegranych. Niestety, mam wrażenie, że polityków i rządzących tak naprawdę to nie interesuje. I tego do końca nie potrafią zrozumieć, tym bardziej że kilku naprawdę czołowych polityków w związku ze swoimi publicznymi wypowiedziami na własnej skórze przekonało się, czym jest art. 212 KK i jak może być wykorzystywany jako instrument w walce politycznej. Niestety, w sprawie art. 212 KK obecne kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości zdaje się postępować dokładnie tak samo jak wszyscy poprzednicy, którzy byli już u władzy.

Wygląda na to, że także w tej dziedzinie musimy poczekać albo na szczególnie bulwersujące orzeczenie sądowe, które bardzo wzburzy całą opinię publiczną, albo na taki napływ prywatnych aktów oskarżenia, że nawet rządzący będą musieli coś zrobić z tym potworkiem karnolegislacyjnym. W większości przypadków sądy, które są zmuszone prowadzić postępowania i orzekać na podstawie obecnego przepisu art. 212 KK, zachowują zdrowy rozsądek i umiar, co absolutnie nie załatwia sprawy. W rezultacie bowiem sądy muszą stosować – w mojej ocenie – wstydliwy relikt epoki, która z demokratycznym państwem prawa nie miała i nie ma nic wspólnego.

To ładna laurka dla Temidy, czy aby nie na wyrost? To nie kto inny, ale sądy i ich luminarze obstają razem z politykami, że „fundamentalnym warunkiem uchylenia przestępności czynu zniesławienia jest prawdziwość zarzutu”. Lekarz ma prawo do błędu, a kierowca do stłuczki, a dziennikarz nie. W prasie tylko czysta prawda. To chyba za duże wymagania.

To nie laurka, ale moja osobista obserwacja wynikająca z blisko 20-letniej praktyki. Sędziowie naprawdę nie lubią art. 212 KK i naprawdę w większości przypadków starają się ten przepis cywilizować. Problem polega na tym, że „przestępcę” skazanego z art. 212 KK za wygłoszenie opinii w debacie publicznej nie interesuje statystyczna większość pozytywnych przypadków, ale jego własny negatywny przypadek i taki „przestępca” ma rację. Odnośnie do piśmiennictwa prawnego, to rzeczywiście większość poglądów jest w tym zakresie tradycyjnie bardzo rygorystyczna i rzeczywiście usiłuje się wobec dziennikarzy formułować wymagania nadzwyczajne. Gdyby takie same wymagania zastosować do innych profesji i obarczyć je sankcjami karnymi na wzór art. 212 KK, to obawiam się, że mogłoby zabraknąć miejsca w rejestrze skazanych.

Zwłaszcza że internet i tak szaleje?

Internetowy hejt to zupełnie inna kwestia. Uważam, że dziennikarz – jako profesjonalista – niezależnie od tego, gdzie pisze (na papierze czy w internecie), albo też gdzie mówi (w radiu czy w telewizji), powinien zachowywać się jak dziennikarz, czyli profesjonalnie. W polskim społeczeństwie (jak zresztą w każdym innym) od zawsze występowały osoby używające plugawego języka, gróźb, zniewag etc. W dobie internetu takie osoby uzyskały po prostu dodatkową możliwość odprawiania swoich praktyk.

W moim odczuciu jednak nie ma to żadnego związku z art. 212 KK w jego obecnym kształcie. Przepisy kodeksu karnego penalizujące zniewagę, groźby karalne, stalking są oczywiście niezbędne i należy je bezwzględnie stosować także, a może w szczególności do przypadków internetowego hejtu.

Może jakąś nową drogę zaznaczył prezydent Andrzej Duda, ułaskawiając red. Tomasza Wróblewskiego?

Bardzo szanuję decyzję pana prezydenta w tej sprawie. Namawiałbym wszystkich dziennikarzy prawomocnie skazanych z art. 212 KK do składania wniosków o ułaskawienie, chociażby po to, aby pan prezydent miał wiedzę o wszystkich takich skazaniach i mógł się do każdego takiego przypadku odnieść (pozytywnie lub negatywnie). Mam nadzieję, że po zapoznaniu się z tymi przypadkami prezydent RP podzieli pogląd, że błąd należy do systemowych i problem leży w brzmieniu art. 212 KK, a w konsekwencji rozważy możliwość skorzystania z inicjatywy ustawodawczej dotyczącej jego nowelizacji.

—rozmawiał Marek Domagalski

Autor jest jest adwokatem, członkiem Izby Adwokackiej w Warszawie, specjalizuje się m.in. w sprawach z zakresu prawa prasowego i ochrony dóbr osobistych.